Teksty o Wojtku Belonie na podstawie opracowań Pana Leszka Marcińca
OD AUTORA
15 maja 1992 roku w holu Buskiego Domu Kultury przy
al. Mickiewicza nr 22 odbyła się uroczystość – odsłonięcie tablicy pamiątkowej
ku czci Wojtka Belona i nadania tej placówce kulturalnej imienia „Piewcy
Ponidzia”, jakim był Wojciech Jerzy Belon – pseudonim artystyczny – „Bellon”. W
maju 1992 roku przypadała 7 rocznica Jego śmierci.
Bardzo przeżywałem tę
uroczystość, przecież znałem osobiście Wojtka, który mieszkał w sąsiednim
bloku, spotykałem go prawie codziennie, kiedy ja szedłem rano do pracy, a on do
szkoły. Ale najczęściej spotykaliśmy się na zebraniach PTTK, rajdach
turystycznych i harcerskich oraz podziwiałem jego występy artystyczne, kiedy z gitarą
w ręku śpiewał ballady, a był przecież wówczas jeszcze uczniem LO i nic nie
zapowiadało jego sławy.
Jego śmierć w maju 1985 roku była
dla mnie szokiem, spotęgowanym również faktem, że w tym samym czasie (czyli na początku maja 1985 r.)
uczestniczyłem w dwu pogrzebach moich bliskich.
Po wyjściu z Domu Kultury
wieczorem 15 maja 1992 r., idąc do domu rozmyślałem o uroczystości odsłonięcia
tablicy pamiątkowej, byłem pod wrażeniem koncertu zespołu „Wolna Grupa
Bukowina” i wspomnień o Wojtku. Po przyjściu do domu natychmiast siadłem do
maszyny i napisałem esej pt.:
„Requiem dla Wojtka
Belona”
„Szukam szukania mi trzeba
Domu gitarą i
piórem...”
Tym mottem z wiersza
Wojciecha Belona „Sielanka o domu”, wita napis wyryty na kamiennej tablicy w
holu Buskiego Domu Kultury, który uchwałą Rady Miejskiej otrzymał imię poety,
pieśniarza związanego z Buskiem Zdrojem od lat dziecięcych.
W maju 1985 r. ziemia buska przyjęła doczesne szczątki
Wojtka Belona ( 1952 – 1985 ) i utuliła
go do snu wiecznego.
Spoczął Wojtek na buskim
cmentarzu obok powstańców 1863 roku i por. Aleksandra Uchnasta – sędziwego
weterana, wychowawcy pokoleń młodzieży. Bliskim jego sąsiadem stał się Zdzisław
Zemła, żołnierz AK – harcerz, bohater z duszą artysty, który nawet swój
pseudonim – „Klarnet”, wziął z umiłowania muzyki. Kilkanaście metrów dalej,
leży artysta – rzeźbiarz Czesław Król, którego Wojtek opłakiwał w „Balladzie o Cześku piekarzu”.
Odszedł Wojtek nagle, a jego
„dziecko” – „Wolna Grupa Bukowina” jak rażona piorunem ucichła, bo jakże to
śpiewać bez swego „maestro”. Ale po tym letargu, kiedy nadchodzi czas zadumy „
co dalej ?” – następuje refleksja –
„Daremne żale,
próżny trud’
bezsilne złorzeczenia ...”
- ruszajmy !
I ruszyli, by pieśnią i poezją wspominać swego lidera, by
jego dzieło nie umarło, by żyło dalej, by dorobek twórczy Wojtka Belona i jego
przyjaciół nieść w Polskę, by cieszyć pieśnią – uszy, poezją – duszę, a
młodość, piękno ojczystych krajobrazów, przenosić do miast i domów ludzi i tam
tworzyć „krainę łagodności”.
15 maja 1992 r. w
holu Buskiego Domu Kultury zebrali się: rodzina, żona, córka, koledzy Wojtka,
ci z ławy szkolnej i sympatycy jego poezji, znajomi, a także młodzież szkolna,
dla której Wojtek jak przed laty był i na zawsze pozostał idolem.
Przed tablicą
pamiątkową zebrani wysłuchali komunikatu, iż Dom Kultury w Busku Zdroju,
otrzymał imię „Piewcy Ponidzia” – Wojciecha Belona. Po tych słowach dyrektora
BDK - Franciszka Rusaka, zebrani gromkimi brawami uczcili tą radosną, długo
oczekiwaną wiadomość. Łzy wzruszenia pojawiły się w oczach zebranych, gdy
przewodniczący Rady Miejskiej - Mieczysław Sas, odsłonił tablicę pamiątkową ku
czci nowego patrona Buskiego Domu Kultury.
Kolega Wojtka z lat szkolnych –
Bogdan Ptak – artysta malarz, przypomniał sylwetkę Wojciecha Belona – artysty,
który był zawsze poszukiwaczem, który szukał piękna, dobroci, przyjaźni, który
każdemu człowiekowi był bratem, a dom jego był otwarty dla wszystkich.
Następnie odbył się
wspaniały koncert w wykonaniu zespołu „Wolna Grupa Bukowina” w składzie:
Grażyna Kulawik – rodowita busczanka, koleżanka Wojtka od lat szkolnych w
buskim liceum, a następnie członek zespołu oraz kolegów – Wojciecha
Jarocińskiego i Wacława Juszczyszyna. Zespół po kilkuletniej przerwie wystąpił
w Busku Zdroju po raz pierwszy od śmierci swego lidera i przedstawił piosenki z
przeszłości. Większość utworów, to wiersze których autorem lub kompozytorem
melodii, był Wojciech Belon.
Słuchając koncertu można było
poznać, lub przypomnieć sobie sylwetkę Wojtka. Wielka w tym była zasługa
prowadzącego konferansjerkę i zarazem głównego wykonawcy Wacława Juszczyszyna,
który pięknie opowiadał o historii powstania niektórych utworów i ukazywał
postać Wojtka Belona jako poety, kompozytora, a zarazem pierwszego wykonawcy.
W Buskim Domu Kultury, przed laty
– jako uczeń Liceum Ogólnokształcącego, harcerz, turysta, początkujący poeta z
gitarą w ręku, Wojtek Belon rozpoczął swą artystyczną wędrówkę. Tu dał się
poznać jako świetny gawędziarz, piosenką i wierszem jednał sobie przyjaciół,
uprzejmy i koleżeński był duszą towarzystwa i stawał się zawsze przywódcą grupy
rówieśników. Był podziwiany przez kolegów i uwielbiany przez nastolatki . Mimo
tych cech, które prowadzą do egoistycznych wywyższeń, Wojtek zawsze był
skromny, przyjacielski, gotowy nieść pomoc potrzebującym. Wrażliwy na piękno,
starał się to piękno zapisać w poezji i muzyce. I to mu się udało, bowiem
spuścizna jego twórczości, mimo tak krótkiego życia – jest pokaźna.
Ten wieczny wędrowca – tramp i
bard, szedł przez życie w ciągłym szukaniu ideałów, odkrywaniu ukrytych
wartości, odnajdywaniu piękna.
Jego wędrówki prowadziły od świętokrzyskich lasów, przez Ponidzie, do
śnieżnych szczytów Tatr. Fascynowało go piękno Ponidzia, szczególnie tereny
wokół Wiślicy, gdzie Nida wije się meandrami – jak życie człowieka, które nie
wybiera prostej wstęgi szos, ale napotyka na różne zakręty losu, tworząc urodę
życia. Był zakochany w pięknie polskich Tatr, a także Bieszczad. Przez całe
życie, szukał mitycznej krainy szczęśliwości – „Arkadii”, a symbolem tych
poszukiwań i marzeń, była wyśniona i wyimaginowana – „Bukowina” - (Jego
Arkadia).
I to od tej wymarzonej i
wyśpiewanej „Bukowiny”, dał nazwę swojemu zespołowi –„Wolna Grupa Bukowina”.
W górach człowiek czuje się
inaczej, a cóż dopiero poeta, który idąc na szczyt, pragnie bliżej poznać ideał – Władcę Świata. Przecież nasz polski papież – człowiek z
duszą artysty, także najchętniej modli się w polskich Tatrach, bo stamtąd – jak
gdyby bliżej do nieba.
Od 1985 roku nie ma już wśród nas
Wojtka, nie powstają już jego nowe piosenki, zostaje tylko pamięć i korzystanie
z dorobku jego twórczości
.
Tam gdzieś wysoko, na niebieskiej polanie – płonie watra,
a przy niej z gitarą w ręku Wojtek Belon z chórem aniołów, śpiewa na Chwałę
Panu.
Patrz następna strona
Wojtek Belon „Bellon”
Wojciech Jerzy Belon syn Jerzego i Wandy ze Stępnikowskich, urodził się 14 marca 1952 roku w Kwidzynie. Lata dziecięce Wojtek
spędził w Skarżysku Kamiennej, bowiem rodzice przeprowadzili się z
Kwidzyna, na krótko do Opola
Lubelskiego (tam mieszkali dziadkowie ze strony ojca), a następnie do Skarżyska
Kamiennej.
W 1959 r. Wojtek rozpoczął naukę
w Szkole Podstawowej w Skarżysku Kamiennej , a jego młodsza o dwa lata siostra
Małgorzata rozpoczęła naukę w tej samej szkole w 1960 roku.
W 1965 r. rodzina Belonów
przeniosła się do Buska Zdroju,
zamieszkali w bloku A na nowym osiedlu Świerczewskiego. Ojciec – Jerzy otrzymał
pracę w Buskim Przedsiębiorstwie Budowlanym, a matka - Wanda, magister prawa, została notariuszem w Państwowym Biurze
Notarialnym.
W Busku Zdroju Wojtek uczęszczał
do klasy VII i VIII Szkoły Ćwiczeń przy Liceum Pedagogicznym i Studium
Nauczycielskim. W tym okresie nie wyróżniał się niczym od innych kolegów,
interesował się plastyką, lubił rysować ołówkiem i kredkami, malować farbami
akwarelowymi. Był aktywny przy wykonywaniu
(wówczas modnych) gazetek ściennych, dekoracji klasy i szkoły na różne
uroczystości. Działał w drużynie harcerskiej, ale ta działalność nie zadawalała go w pełni i dlatego starał się
uczestniczyć w wycieczkach, rajdach turystycznych, biwakach, a także spływach
kajakowych, te zainteresowania realizował także w Szkolnym Kole PTTK.
W 1967 roku Wojtek ukończył
Szkołę Podstawową i rozpoczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza
Kościuszki w Busku Zdroju.
Jako uczeń liceum, Wojtek dał się poznać jako zapalony
turysta, zdobywał punkty na odznaki turystyki pieszej i górskiej, uczestniczył
w spływach kajakowych. Na trasach
rajdowych, przy ogniskach na biwakach Wojtek nie rozstawał się z gitarą. Grał i
śpiewał znane wówczas szlagiery, ale także
zaczynał (troszkę nieśmiało) śpiewać własne utwory. Kiedy pisał listy do
kolegów i koleżanek szkolnych starał się
przedstawiać je w formie wierszowanej. Były to zapewne pierwsze próby
tworzenia „małej poezji”.
W buskim liceum Wojtek był
animatorem życia kulturalnego, stworzył Klub „Dla odmiany”, był motorem działań
kulturalnych, turystycznych, organizatorem imprez. Jego pomysły nie zawsze
podobały się nauczycielom. Jednak wielu pedagogów dostrzegało jego talent artystyczny
i być może wróżyło mu przyszłość -
poety, kompozytora. Ale nikt wówczas tego głośno nie mówił .
Po skończeniu liceum Wojtek bywał
w Busku Zdroju rzadko, jego losy związały się z Krakowem, z górami, zwłaszcza
z Bieszczadami, a następnie trwało
artystyczne tournee po kraju.
Zdawał egzamin wstępny na
Uniwersytecie Jagiellońskim – historia sztuki, ale nie został przyjęty. Przez
rok uczył się w Studium Nauczycielskim w Tarnowie, następnie studiował
filozofię na UJ.
Niestety działalność artystyczna,
twórcza, prowadzenie zespołu Wolna Grupa Bukowina, pochłaniały wiele czasu.
Wiadomo, że działalność artystyczna nie sprzyja studiowaniu i dlatego Wojtek
uważał, iż na naukę jest jeszcze czas, a praca artystyczna – to tylko kwestia krótkiego czasu
–„sezonu”. Ten okres nie trwa wiecznie i trzeba będzie się wycofać z bujnego
życia artystycznego, osiąść i spokojnie zabrać się do pisania wierszy,
komponowania melodii piosenek, a także spokojnego ukończenia studiów i
pracowania w wyuczonym zawodzie.
W 1977 r. Wojciech Belon ożenił
się z Joanną Kornagą, pochodząca ze Szczawnicy, wówczas studiującą etnografię
na UJ. W 1978 r. przyszła na świat
córeczka Olga. To żonie Joannie i córeczce Oli, poświęcił wiele swych wierszy.
Podczas stanu wojennego, zespoły
artystyczne miały utrudnioną działalność i nic dziwnego, że i Wolna Grupa
Bukowina występowała sporadycznie. Wojtek czuł się osamotniony, mieszkał z
rodziną nadal w Krakowie i próbował
wiązać koniec z końcem. Żeby utrzymać rodzinę, nawet rozwoził mleko. Na
początku lat 80. związał się na krótko z „Wałami Jagiellońskimi”, ale ta
współpraca nie trwała zbyt długo.
Z poetą Adamem Ziemianinem Wojtek
poznał się nietypowo, na spotkaniu autorskim w Nowym Żaczku, dwaj młodzieńcy
zadawali poecie „dość podchwytliwe
pytania”. Potem podeszli i przedstawili się: Wojtek Belon i Krzysztof
Piasecki. A. Ziemianin stwierdził, że
„nadawali na tych samych falach”. Z późniejszych wspólnych podróży, powstał cykl reportaży: „Z Bellonem po
kraju”. Wspólnie z A. Ziemianinem Wojtek tworzył program: „Gitarą i piórem”.
O działalności Wojtka Belona w
tzw. latach „krakowskich”, tj. od 1971 do 1985 roku, napisano wiele w gazetach
i innych wydawnictwach, mówiono w radiu i telewizji, dużo informacji można
znaleźć w internecie. Ale bardzo mało napisano o jego rodzinie, która w okresie
gdy Wojtek był u szczytu sławy i jeździł po kraju, czekała na jego przyjazd do
Buska Zdroju. A starał się odwiedzać ukochane „ Busko – Busko” (jak mawiał) jak
najczęściej, kiedy tylko znalazł wolną chwilę. W Busku Zdroju czekali na niego
rodzice – matka Wanda, ojciec Jerzy, siostra Małgorzata Miodowicz (żona
Konstantego – znanego działacza państwowego i społecznego) oraz wielu
przyjaciół i kolegów.
3 maja 1985 roku Wojciech Belon
zmarł w Krakowie, miał zaledwie 33 lata, był u szczytu sławy artystą.
7 maja 1985 r. w kościele
parafialnym p.w. NP. NMP zebrali się: najbliższa rodzina, koledzy, przyjaciele,
znajomi, miłośnicy twórczości „Bellona”.
Po Mszy św. ruszył żałobny kondukt na cmentarz parafialny. Spoczął Wojtek
na buskim cmentarzu, na Ponidziu - na
ziemi buskiej , którą uważał za ziemię rodzinną, bowiem tu spędził
radosne dzieciństwo i lata młodości, tu powrócił, by zostać na zawsze.
W 1992 roku ,Busko Zdrój uczciło
pamięć Wojtka – nadając Buskiemu Domowi Kultury imię „Piewcy Ponidzia” - Wojciecha Belona.
W kwietniu 2001 roku, na Małej
Scenie Kieleckiego Centrum Kultury, podczas Koncertu „Na Ponidziu wiosna
trwa...”, ówczesny wojewoda świętokrzyski Wojciech Lubawski, wręczył Joannie Belon, żonie zmarłego przed 16 laty
Wojtka, przyznany Mu pośmiertnie Złoty Krzyż Zasługi.
Wojewoda Wojciech Lubawski powiedział: „Wojtek był moim
przyjacielem. Ten niezwykły artysta, który do tej pory kształtuje wrażliwość
młodych ludzi z pewnością zasługuje na
takie wyróżnienie”.
Jakim człowiekiem był Wojtek
Belon ? Takie pytania stawiało sobie wielu autorów artykułów i opracowań, ale
jak dotychczas nie opracowano pełnej biografii „Bellona”.
Zapewne pierwszym, który napisał dosyć duży artykuł o
Wojtku, był Andrzej Jędryczkowski – nauczyciel buskiego liceum, a zarazem jego
„starszy” kolega. Te wspomnienia zostały wydane w 1999 roku w formie
książki p t .:”Zakończenie. Moje
peregrynacje z Wojtkiem Bellonem”.
Książka została wydana w rok po
śmierci Andrzeja Jędryczkowskiego i zawiera opis kilku prywatnych sytuacji ze
spotkań, z wycieczek i rozmów autora z Wojtkiem.
Czytając to opracowanie, można
się wiele dowiedzieć o Wojtku, jego wadach i zaletach, o kształtowaniu się
światopoglądu młodego chłopca, ucznia liceum, a następnie studenta, dorosłego
człowieka – artysty, poety, pieśniarza, kompozytora.
Nie jest to „hymn pochwalny”, ale prawda, taka jaką widział
Andrzej Jędryczkowski.
Szkoda, że Andrzej odszedł tak bardzo szybko i nagle, nie
zdążył rozwinąć tematu, a znając go osobiście, myślę, że mógłby napisać dużo
więcej. No cóż, wielka szkoda.
Jędryczkowski poznał Wojtka Belona w grudniu1968 r., kiedy jako absolwent UJ
został zatrudniony na stanowisku
kierownika Działu Amatorskiego Ruchu Artystycznego w Powiatowym Domu
Kultury, a Wojtek – wówczas uczeń LO startował w eliminacjach konkursu piosenki
radzieckiej. Po skończonym koncercie, w trakcie obrad jury, stało się jasne, że
Wojtek nie zdobędzie żadnej nagrody i Jędryczkowski ufundował mu nagrodę w
postaci płyty gramofonowej, jako „specjalną nagrodę Działu Amatorskiego Ruchu
Artystycznego Powiatowego Domu Kultury w Busku Zdroju”.
W tymże samym roku , odbywały się
eliminacje na szczeblu powiatowym Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki
Patriotycznej. Wojtek zaśpiewał dwie piosenki z repertuaru Boba Dylan’a przy
akompaniamencie gitary. Przewodniczący jury – Karol Anbild dyrektor Filharmonii
Kieleckiej, wyraził swoją dezaprobatę po wysłuchaniu piosenek Wojtka, który
niestety nie przeszedł przez eliminacje powiatowe. Stare porzekadło głosi, że ponoć
nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, i miejscowi luminarze kultury nie
docenili zdolności śpiewaczych Wojtka.
Będąc jeszcze uczniem LO, Wojtek
wziął udział w powiatowych eliminacjach konkursu recytatorskiego i uzyskał tam
wyróżnienie oraz dyplom.
Wojtek Belon w latach
uczniowskich uważał Jędryczkowskiego, jako swojego „guru”, który nie był
wówczas jeszcze członkiem PZPR, a Wojtek był zauroczony Che Guevarą i Ruchem
Wyzwolenia Palestyny. Zapuścił włosy
jak Che i nosił beret taki sam jak on, z charakterystyczną czerwoną gwiazdą.
Gdzieś od połowy lat siedemdziesiątych stał się zaciekłym antykomunistą i kiedy
dowiedział się, że jego „guru” wstąpił do PZPR, a nawet został sekretarzem POP,
ich wzajemne stosunki ochłodziły się. Uważał, że stracił przyjaciela i przez
pewien okres, kiedy przyjeżdżał do Buska Zdroju nie odwiedzał Andrzeja, ani też nie wykonał żadnego
telefonu.
W tym okresie Wojtek napisał wiersz, którego nigdy
nie dał Andrzejowi do przeczytania, a o którym dowiedział się dopiero w 1986
roku, czytając zbiorek poetycki pt. „Niechaj zabrzmi Bukowina”.
Andrzejowi Jędryczkowskiemu
Związały nas światła mgławic
Porozrzucanych po niebie
Tysiącem malutkich światów.
I naszą była moja
I Twoja droga przed siebie.
Tkwiliśmy w barwach i wierszach.
„The answer
my friend..” – pamiętasz ?
Zapomniałem o Twoich urodzinach…
nie uścisnąłem Ci dłoni
nie przepiliśmy winem
wspomnień z lat brzmiących w pieśniach.
Pamiętasz pierwsze dźwięki przeze mnie
wydobyte z ogranej gitary ?
A świętokrzyskie wrześnie
Wspominasz czasem odległe
już dzisiaj chwile gdy w barze
kwaśnym nalotem piwa pokryci
paląc z sztubacka po męsku
o dziewczynach gadaliśmy o świecie
pragnąc go zmienić na lepszy ?
Dziś dłońmi szukając wokoło
nie spotkam Twojego oddechu
i różne są nasze drogi
i jakiś inny ten wrzesień.
Gdy mój i Twój szlak
się przetnie
Porozmawiajmy przez chwilę’
a każdy innym językiem
i coraz bardziej blednie
gwiazda którąśmy na niebie
obserwowali tak długo
przez jeden skromny teleskop.
Widać tak trzeba
Uderzam w struny
I oto wraca pieśnią
to cośmy wspólnie przeżyli
dłoń dziś do Ciebie wyciągam,
może znów przy ognisku
powróci To co było.
Wojtek często jeździł w
Bieszczady szukać twórczej weny, zawsze „goły i wesoły”, tak mówił o nim Władysław Nadopa – samotnik, który w poszukiwaniu
wolności poznał wszystkie ścieżki w Bieszczadach. To o nim napisał Krzysztof
Potaczała w „Nowinach” artykuł pt.: ”Nikt nie pytał, skąd się wziął...”, (
a przedrukowany został w „Angorze” z 24.IV.2004 r.) .
Władek Nadopa żył na uboczu i
chadzał ścieżkami, o których wiedziały tylko wilki i rysie. To on stał się
symbolem bieszczadzkiej wolności i to jego wybrał Wojciech Belon na bohatera
swojej piosenki „Majster Bieda”.
Na Przełęczy Wyżnej spotkał
Władek człowieka, dzięki któremu został legendą. Długowłosy chłopak z gitarą
był dużo młodszy, ale od razu przypadli sobie do gustu. Niejedno piwo razem
wypili, niejedną noc przegadali.
Wojtek przyjechał w Bieszczady,
bo chciał, by jego ballady pachniały górami, więc w Chatce Puchatka na
Połoninie Wetlińskiej przesiadywał całymi tygodniami. Nawet się tam na parę
miesięcy zatrudnił, a potem został kandydatem na ratownika GOPR.
W schronisku, przy naftowej
lampie, napisał wiele swych piosenek, a wśród nich tę, którą uważał za ulubioną
i najważniejszą – „Majster Bieda”.
Napota długo nie wiedział, że to o nim. Dopiero, gdy
przypadkiem w radiu usłyszał dedykację, zrozumiał, że odtąd nie będzie już
Władkiem, lecz właśnie Majstrem Biedą.
Majster Bieda
Skąd przychodził kto go znał
kto mu rękę podał kiedy
nad rowem siadał
wyjmował chleb
serem przekładał i dzielił się z psem
tyle wszystkiego co z sobą miał
Majster Bieda
Czapkę z głowy ściągał gdy
wiatr gałęzie chylił
drzewom
śmiał się do słońca i
śpiewał do gwiazd
drogę bez końca co przed nim szła
znał jak pięć palców jak szeląg zły
Majster Bieda
Nikt nie pytał skąd się wziął
gdy do ognia się przysiadał
wtulał się w krąg ciepła jak w kożuch
znużony drogą wędrowiec boży
zasypiał długo gapiąc się w noc
Majster Bieda
Aż nastąpił taki rok
smutny rok tak widać
trzeba
nie przyszedł Bieda zieloną wiosną
miejsce gdzie siadał zielskiem zarosło
i choć niejeden wytężał wzrok
choć lato pustym gościńcem przeszło
z rudymi liśćmi – jesieni schedą
wiatrem niesiony popłynął w przeszłość
Majster Bieda
Od roku 1965 Wojtek mieszkał z
rodzicami w bloku „A” na osiedlu Świerczewskiego (obecnie blok ten nosi numer
8), był to pierwszy blok mieszkalny na budującym się wówczas osiedlu.
Od ul. Świerczewskiego (obecnie
Batorego) do Zdroju, pomiędzy al. Mickiewicza a projektowaną wówczas ul. prof. J.W. Grotta, nie było ulic Armii
Krajowej i J. Słowackiego, a były tylko sady owocowe. Nosiły one nazwy
pochodzące od nazwisk właścicieli sadów, czyli: Jureckich, Panka,
Jelonkiewicza, Danka, Domagały itd.
Miedze pomiędzy sadami były
(nieoficjalnie) ciągami spacerowymi, którymi osoby udające się z centrum miasta
do Zdroju, skracały sobie drogę do pracy w uzdrowisku. Ponadto ówczesną al.
Mickiewicza przemieszczały się wszystkie pojazdy z Kielc, Stopnicy, Pińczowa w
kierunku Wiślicy i Nowego Korczyna. Innej drogi nie było i nic dziwnego, że
spacer do Zdroju w godzinach szczytu, wprawdzie chodnikiem, nie należał do
przyjemnych i większość mieszkańców wolała latem spacer miedzami, przez sady (polami, jak wówczas mówiono) -
bowiem tam była cisza i czyste powietrze.
Wojtek z okien swego domu mógł
podziwiać wiosną kwitnące czereśnie, śliwy, jabłonie i grusze, latem
dojrzewanie owoców i na pewno z kolegami „robili wypady” na czereśnie i jabłka.
Zimą roztaczał się wspaniały widok na panoramę bezlistnych drzew pokrytych
białym szronem lub puchową kołdrą śniegu.
Pod koniec lat
sześćdziesiątych, Busko Zdrój poczęło
się szybko rozbudowywać. Miasto i uzdrowisko przeżywało boom, budowano nowe
osiedla mieszkaniowe (Świerczewskiego, Sikorskiego, Kościuszki, Pułaskiego, Krasickiego
(ob.Andersa) Wola (ob. Piłsudskiego) oraz w rejonie Zdroju powstawały osiedla i
ulice domków jednorodzinnych tzw. pensjonatów.
Jedną z takich pierwszych ulic,
była ul. J. Słowackiego. Bodajże jako pierwsi sprzedali swój sad pp. Dankowie i
podzielili na działki budowlane. Nowi właściciele działek przystępując do
budowy domów, w pierwszej kolejności wycięli drzewa owocowe. Tak być musiało i
Wojtek zdawał sobie z tego faktu sprawę, ale ubolewał bardzo, że zniszczono
przyrodę , którą bardzo kochał.
Z rozmyślań Wojtka, kiedy patrzył
z okna swego domu na wycięte drzewa,
powstał wiersz „Sad”, który dedykował swojej siostrze Masi.
Sad
Siostrze Masi
W moim mieście wyrąbali sady
Ciągnące się szeroko hen aż po Zdrój
W moim mieście wyrąbali sady
Pachnące wiosenną zamiecią
I lata owocem dojrzałym
sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
sad
W moim mieście wyrąbali sady
Z dawien zwane od ich właścicieli mian
W moim mieście wyrąbali sady
Jesiennym się dymem snujące
Pod śniegiem jak ule w pasiece
sad
W moim mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
sad
Nie pozostały nawet
kikuty drzew
Ani cień ani trawy
Ani pole które resztkę promieni żarło
By wzrósł siew
Tylko twarze domów twarze
Wpatrzone oknami w miejsce gdzie trwał
Obcy zupełnie im obcy świat
sad
Kolejka od czwartej nad ranem
Ten spod piątki jak
zwykle pijany
Że też żona na niego nie bluźni
Ty na obiad jak zwykle się spóźnisz
Dziecko spać chce balanga na górze
Ileż można wytrzymać tak dłużej
Ileż można wytrzymać tak dłużej
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc stwórzmy sad własny po horyzont aż
W naszym mieście wyrąbali sady
Więc spłodźmy go w znoju miłości
Niech drzewa jak dzieci wnuki przyniosą nam
Te niech jadą niech płyną niech lecą
Z nadzieją że gdzieś na nie czeka świat
My zaś w oknach smutnych swych bloków
Chusteczki podnieśmy by machać im w ślad
W naszym mieście wyrąbali sady
I nieważne kto wyrąbał
Bo ważny jest fakt
Że w nas trwa
Że w nas trwa
Że w nas trwa
SAD
W Busku Zdroju przy ul. Bohaterów
Warszawy nr 6, stoi zabytkowy budynek z XIX wieku, który wybudował założyciel
Uzdrowiska Busko – Feliks Rzewuski. Na początku XX wieku właścicielem tego domu
został Jan Król ( 1886 – 1963), pochodzący z Sosnowca, działacz
niepodległościowy. W latach 1905 - 1907 Jan Król wraz ze swym młodszym bratem,
byli członkami „piątki bojowej” PPS na rejon Busko. Od 1905 r. dom Króla był
punktem kontaktowym dla kurierów i
uciekinierów politycznych, kierujących się z zaboru pruskiego lub rosyjskiego
do Galicji. Po odzyskaniu niepodległości Jan Król był radnym miejskim,
działaczem ruchu ludowego, a w latach 1928 – 1930 posłem na Sejm RP.
Na tyłach dom nr 6 (obecnie ul.
Staszica) była piekarnia Królów, a od strony ulicy był sklep z wyrobami
piekarskimi.
Po śmierci Jana Króla, piekarnię przejęła wdowa po Janie Królu i
syn Czesław (1931 – 1971), dobrze zapowiadający się artysta – rzeźbiarz.
Niestety jego ambicje artystyczne nie zostały zrealizowane w pełni, (miał kłopoty ze zdaniem matury) i nie
został przyjęty na Akademię Sztuk Plastycznych, bowiem ówczesne władze nie
patrzyły „miłym okiem” na syna „sanacyjnego posła”.
Czesław Król zmuszony został
podjąć się prowadzenia piekarni, ale w wolnych chwilach oddawał się swej pasji
rzeźbiarskiej w drzewie lipowym. Spod jego dłuta wychodziły piękne
płaskorzeźby, portrety oraz prace o tematyce sakralnej. Niestety zbiór jego
prac nie zachował się, a poszczególne prace znalazły się w zbiorach prywatnych
kolekcjonerów.
Wojtek często przychodził do
piekarni Cześka Króla na świeże bułeczki, a najbardziej smakował mu chleb z
Cześka piekarni. Lubił wdychać woń pieczonego chleba, rozmawiał z Cześkiem o
jego rzeźbach. A, że pieczenie chleba odbywa się w nocy, aby wczesnym rankiem
pieczywo mogło się znaleźć w domach na śniadanie, praca piekarza różniła się od
pracy innych rzemieślników. Czesiek kładł
się spać o świcie, wstawał w południe, a po południu oddawał się swemu
hobby czyli rzeźbieniu, wieczorem rozpoczynał pracę zawodową w piekarni.
Wizyty Wojtka u Cześka w piekarni
przeciągały się do późnych godzin nocnych. On patrzył na piekarza nie tylko
jako rzemieślnika, ale także artystę -
w swoim zawodzie.
9 września 1971 roku Busko Zdrój obiegła smutna wiadomość –
Czesław Król nie żyje, miał zaledwie 40 lat. Nikt nie mógł pojąć, dlaczego targnął
się na swoje życie.
Wojtek był wówczas już po maturze i szykował się na studia,
wiadomość o śmierci przyjaciela bardzo go wzruszyła. Swój żal po zgonie artysty
przelał na papier i tak powstała:
„Ballada o Cześku piekarzu”
chleba takiego jak ten od Cześka
nie kupisz nigdzie nawet w Warszawie
bo Czesiek piekarz nie piekł lecz tworzył
bochny jak z mąki słonecznej kołacze
kłaniali mu się ludzie gdy wyjrzał
przez okno w kitlu łyknąć powietrza
a kromkę masłem smarując każdy mówił
nad chleb ten chleb od Cześka
chleb się chlebie chleb się chlebie
bo nad chleb być może co
chleb się chlebie chleb się chlebie
niech ci nigdy nie zabraknie
drożdży wody rąk i ziarna
a o porankach chlebem pachnącym
gdy pora idzie spać
dla piekarzy
zaczerwienione przymykał oczy Czesiek
i siadał z dłutem przy stole
ciągle te same włosy i trochę
za długi nos w drewnie cierpliwym
rzeźbiły dłonie dziesiątki razy
w poranki świeżym chlebem pachnącym
kurła tobi mati buła
mruczał piekarz w żyłach krwią
kurła tobi mati buła
myśli moje niespokojne myśli moje rozognione
idźcie idźcie wszystkie stąd
nikt takich słów jak miasto miastem
nie znał i źle się dzieje mówili
na obraz czerniał Czesiek razowca
kruszał podobnie bułce zleżałej
gdy go znaleźli na pasku z wojska
dłuto jak wbite miał w garści
i nie wie nikt co Cześka wzięło
lecz śpiewa każdy jak miasto miastem
chleb się chlebie chleb się chlebie itd.
W rok po śmierci Wojtka, w 1986
roku ukazał się tomik nr 5 Ośrodka Teatru Otwartego „Kalambur” p t: Wojciech
Bellon, Niechaj zabrzmi Bukowina ... (ilustrowany przez żonę). Był to zapewne
pierwszy zbiór jego utworów, zawierający 60 wierszy.
Wstęp do tego tomiku napisał Adam Ziemianin, a jest to ciekawy opis i charakterystyka Wojtka,
widziana oczyma kolegi i dlatego powtarzam ją prawie w całości.
Wieczny Wędrowiec Boży
Wojtek Bellon – ten Wieczny
Wędrowiec Boży – zjawiał się najczęściej niespodziewanie i to zwykle wtedy, gdy
był najbardziej potrzebny. Umiał i potrafił, jak nikt inny, doradzić, pomóc czy
rozładować napiętą i trudną sytuację nawet wtedy, gdy sam był w poważnych
opałach, a tych los mu nie szczędził.
Kierował się przy tym zasadami
moralnymi prostymi, ale pewnymi i sprawiedliwymi. On po prostu kochał ludzi.
Zabrzmi to pewnie dla niektórych zbyt banalnie i staroświecko, ale nie boję się
tego banału wygłosić, gdy chodzi o Wojtka, bo przy nim nabiera on pierwotnego,
właściwego, jakże głębokiego znaczenia. Kochać ludzi to przede wszystkim
napiętnować głupotę, tępotę, fałsz i obłudę. W dobie cwaniakowatości o tych
ważnych, prostych zasadach większość ludzi zapominała.
Czasem wpadał z ważna sprawą,
czasem z dobrą nowiną. Któregoś lutowego, a może marcowego dnia, przyszedł
bardziej ożywiony.
Zaproponowali mi wydanie tomiku przy „Kalamburze”. Powoli
staję się klasykiem – zażartował. Ta dobra wiadomość przypieczętowana została
kilkoma kieliszkami orzechówki.
Jeszcze pod koniec
kwietnia Wojtek ponownie wrócił do swojej książki. Tym razem umówił się
ze mną, że usiądziemy nad jego pieśniami i wierszami.
Pomożesz mi to zredagować –
zaproponował. Cieszył się, choć tego zbytnio nie okazywał, że jego opowieści –
tak bowiem nazywał swą twórczość – rozproszone po ludziach i po świecie, ukażą
się w tomiku. Nawet gromadził powoli swe utwory – choć wcześniej nigdy
przesadnie o to nie dbał – pisał do
przyjaciół, którym swego czasu ofiarował rękopisy, odgrzebywał w swym archiwum
stare zapiski wcześniejszych pieśni. Umówiliśmy się na pierwsze dni maja w jego
krakowskim mieszkaniu przy ul. Józefa, czyli na „Kaźmirzu” - jak sam powiadał,
naśladując gwarę swej dzielnicy.
3 maja 1985 roku Wojtek Bellon już nie żył. Zmarł w
Krakowie mając zaledwie 33 lata. W nekrologu, który ukazał się nazajutrz w
„Echu Krakowa”, pisałem w wielkim bólu: „3 bm. zmarł w Krakowie w wieku 33 lat
Wojciech Bellon – poeta, kompozytor, pieśniarz. Początki Jego działalności
artystycznej wywodziły się ze studenckiego ruchu kulturalnego – był laureatem
Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Stworzył „Wolną Grupę Bukowina” –
zespół, który śpiewał Jego opowieści o życiu – tak sam nazywał swoje pieśni.
Grupa ta przeszła do historii nie tylko studenckiej estrady jako
najwybitniejszy z wielu zespołów śpiewających poezję.
Wojciech Bellon osiągnął wielki
sukces, bo Jego pieśni na stałe zadomowiły się w repertuarze rówieśników i
młodszych pokoleń, mimo że był śpiewającym poetą, którego rzadko proszono do
telewizji czy radia.
W Lirycznej piosence dla Wacka – jednym z ostatnich
swych utworów – pisał:
„...i brakuje mi w
sobie tej siły
której braku nie dostrzegłem nigdy
by odróżnić racje tych co są
od racji tych którzy byli”
Odszedł Człowiek i Artysta
wrażliwy, twórczy, przepełniony miłością i życzliwością do świata i ludzi, po
którym na zawsze pozostanie pustka nie do wypełnienia”.
Tyle nekrolog pisany drżącą ręką,
zamieszczony w piśmie codziennym, a więc tym samym ograniczający się do kilku
istotnych faktów, z krótkiego, ale jakże bujnego i twórczego życia Wiecznego Wędrowca Bożego.
Ale prawdziwy artysta nigdy nie
odchodzi cały. Wojtkowi – jak mało któremu twórcy – udało się to, że jego pieśni,
mimo, iż rzadko prezentowano w radiu czy telewizji, znane są szeroko i śpiewa
je wielu ludzi.
Ci najmłodsi wykonawcy Wojtkowych
opowieści często już nawet nie bardzo wiedzą kto je napisał, zresztą nie tylko
ci najmłodsi, bo wiele z tych pieśni zadomowiło się na zawsze, a śpiewający je
nie zastanawiają się kto je stworzył.
Do Krakowa Wojtek przywędrował z
Buska-Zdroju. Zawsze zresztą podkreślał
swoją „buskość”. Lubił tę miejscowość, choć nie było to jego miasto rodzinne.
Opowiadał o jego mieszkańcach ciepło i serdecznie, ale gdy trzeba było
napiętnował ich wady i ośmieszał przywary. Dostrzegał również ich radości i dramaty.
Czasem żartował nazywając miasto
„Busko – Busko”, w nawiązaniu do Baden – Baden, światowej sławy uzdrowiska
znanego z czasów rzymskich. Było to Wojtkowe podśmiechiwanie się z uznanych,
modnych wielkości, często przereklamowanych, na które ludzie się snobują.
Mimo, że przemieszkiwał wcześniej
między innymi w Skarżysku Kamiennej i bodajże w Kętrzynie – kto wie, (Kwidzynie, przyp. L .M.), czy te częste
zmiany miejsca zamieszkania nie wpłynęły na późniejszą jego chęć wiecznego
wędrowania – to jednak z Buskiem był
chyba najbardziej emocjonalnie związany, oczywiście poza Krakowem. Trudno się
temu dziwić. W Busku przede wszystkim znajdował zawsze serdeczną, pomocną dłoń
matki, która kochała go nad życie, tu także mógł liczyć na męską doradę płynącą
z ojcowskiego serca.
Tu spędził najpiękniejsze lata
młodości. Tutaj zaczynała się jego działalność artystyczna. Wojtek, gdyby to
czytał, pewnie uśmiałby się szczerze z tego szumnego określenia. Było to po
prostu – jak on by powiedział - granie na gitarze własnych piosenek. Było
również poszukiwanie tego, co nowe, co modne. Tu odbywały się pierwsze
happeningi, po których „Busko – Busko” długo nie mogło przyjść do siebie, bo
Wojtek ze swymi przyjaciółmi nie dość, że szokowali samą formą, to jeszcze
wystąpili w kalesonach i gdyby nie interwencja dyrektora Liceum
Ogólnokształcącego, do którego Wojtek uczęszczał, nie wiadomo jak by się to
skończyło. Dyrektor po prostu przerwał spektakl.
Potem był kabaret. Pierwszy i
chyba ostatni program nazywał się: Odkrycie i opisanie Bukowiny. I tak
zaczęła się „Wolna Grupa Bukowina”. Była to prawdziwie wolna grupa bardzo
młodych ludzi, kochających góry i po nich wędrujących, a „duszą” wszystkich
poczynań był Wojtek. Dotarli oni do Szklarskiej Poręby i tam na Giełdzie
Piosenki Turystycznej zadebiutowali. I od razu sukces. Piosenką Wojtka Bellona Ponidzie
wyśpiewali jedną z głównych nagród. To był 1971 rok. Wojtek właśnie zdał
maturę.
Potem wraz z Wojtkiem „Bukowina” trafiła do Krakowa. Jej twórca w
swym ostatnim wywiadzie udzielonym na miesiąc przed śmiercią Piotrowi Bakalowi
i opublikowanym 16 czerwca 1985 roku w
„itd.”, tak mówił o jej początkach: „Bukowina” była wtedy hasłem wywoławczym
dla określonej grupy ludzi, którzy się w pewnym momencie skrzykiwali i razem śpiewali. Z późniejszego zespołu
były tylko dwie osoby – Grażyna Kulawik zwana Zajączkiem i ja. Już następnego roku
okazało się, ze dzięki naszemu pobytowi na giełdzie „podłączył się” , a
(dosłownie – został zaproszony do udziału i zaakceptował formułę) Wojtek
Jarociński, który jako jeden z kilku wpływał później na muzyczną stronę
grupy. I dalej na pytanie Piotra
Bakala: Czy uważasz, że „Wolna Grupa Bukowina” odnosiła sukces artystyczny w
skali kraju ? – Wojtek mówi: „Wydaje mi się, że nie, jeżeli chodzi o
komercyjność , o sprzedawanie się. „Bukowina” przestała istnieć chyba w
momencie, gdy zaczęło się tylko granie. Dlatego, że wówczas przestała istnieć idea,
która była istotna, czyli trasa, trasa i jeszcze raz trasa. Ponadto – jakoś
nigdy nie zabiegaliśmy o to, żeby ktoś nami zainteresował się, nie dbaliśmy o
to. Akurat nie było takich ludzi, oprócz paru osób, którzy sami zaoferowali i
chcieli nas promować. I tak się grało po klubach, po klubach, po estradach, po
składankach i na tym się skończyło. Niemniej wydaje mi się, że odnieśliśmy inny
sukces. Taki, że ja dzisiaj przychodzę do schroniska i słyszę swoje piosenki,
czy Jarocińskiego, czy Juszczyszyna. I to jest sukces, który co prawda nie jest
wymierny na przykład finansowo, za to w świadomości...”
W tej wypowiedzi jest „cały”
Wojtek, który potrafił do końca walczyć o czyjeś sprawy, bronić przyjaciół –
nawet dosłownie, gdy trzeba było, stając do walki na pięści – kiedy
podchmielonemu chuliganowi, pseudo - miłośnikowi muzyki, nie podobał się czyjś
nos lub dłuższe włosy. Taki był po prostu Wojtek.
O swoje sprawy nie umiał
zabiegać, zresztą może i umiałby, ale nigdy nie podjął się takiej metody. To go
nie interesowało, a inni mając możliwości nie bardzo się kwapili z pomocą w
wejściu „Bukowinie” na szersze „antenowe wody”. Nawet jeden z większych
programów telewizyjnych jaki Magda Umer nakręciła z „Bukowiną” – Piosenki
wiatrem pisane – został skasowany, trudno przypuszczać, że chodziło tu
tylko o oszczędność taśmy filmowej.
Fenomen Wojtka Bellona –
Wiecznego Wędrowca Bożego – polegał jeszcze na tym, że w każdym niemal mieście,
a nawet miasteczku, miał kogoś z bliskich – przyjaciół albo znajomych. Gdzie
się tylko pojawił, zaraz jakby spod ziemi wyrastali wielbiciele jego mądrych
pieśni. Rozmowy i śpiewanie przedłużały się do późnych godzin nocnych.
Zjednywał sobie swym śpiewaniem docentów, profesorów, stróżów nocnych,
goprowców – sam był jednym z nich przez dłuższy czas – ludzi gór i nizin. Dla
niego liczył się przede wszystkim człowiek wrażliwy, dlatego nikomu nie zaglądał w papiery.
Jak nikt wyczulony był na wszelki
fałsz, bufonadę. Nie lubił też gdy chciano go zaszufladkować. Uważał – i
słusznie –że tego, co robi, nie należy łączyć – li tylko – z piosenką turystyczną, czy klasyfikować w kategorii
piosenki studenckiej albo odbierać jako poezję śpiewaną. „Bukowina”
proponowała po prostu dobrą piosenkę,
czy pieśń raczej, z pięknym, poetyckim tekstem.
Tak jak przyjaciół miał Wojtek
wszędzie, tak i jego domem było wszystko: góry, krakowski „Kaźmirz”, kufel piwa
okocimskiego, ulice i dworce miast, hotele z kieliszkiem orzechówki w herbie,
trasy z programem „Gitarą i piórem”, z którymi jeździł, ale naprawdę marzył on
o domu „bukowym koniecznie, pachnącym i słonecznym, gdzie wieczorem gra wiatr,
a zegar na ścianie gwarzy”. Wiedział, że takiego domu nie ma, bo zawsze
pozostanie on tylko w naszej wyobraźni, więc może dlatego tym bardziej go
szukał.
Motywy szukania, poszukiwania,
dociekania prawdy często pojawiają się u Wiecznego Wędrowca Bożego, ale nadziei
zostało niewiele. Nie można znaleźć
domu bukowego, pachnącego i słonecznego, nie można znaleźć Bukowiny, choć szuka się jej już godzin
krocie i dni krocie i choć Bukowina woła wciąż do siebie.
Z tych poszukiwań, jakby na
przekór wszystkiemu – chcąc nie chcąc – wyłania się miasto, w którym się
mieszka, gdzie płyną ludzie szarzy, pozbawieni złudzeń marzeń. Tutaj mieszkają poematy w
beretach, kobiety pracujące w barach mlecznych i bywalcy podłych knajp, a
przecież nie tego się poszukiwało. Może dlatego poczynania Wiecznego Wędrowca
Bożego są coraz bardziej nerwowe. Czyżby świadomość, albo raczej podświadomość,
dawała o sobie znać, że trzeba będzie wkrótce jak Majster Bieda z rudymi
liśćmi jesieni schedą wiatrem niesionym popłynąć w przeszłość ?
Wydawać by się mogło, że Wojtek,
-jak nikt z bliskich mi przyjaciół i znajomych – potrafił łamać się z życiem,
wygrywać ten jedyny na świecie, fenomenalny pojedynek. Jego otwartość na świat
i na ludzi, których zjednywał sobie w jednej minucie, mogłaby również o tym
świadczyć. I tak istotnie było. Ale
cena za to była bardzo wysoka. Wojtek spalał się na stosie sztuki i życia.
Ta wrażliwa, bratnia dusza nie
mogła sobie czasem poradzić z otaczającym ją chamstwem, głupotą, fałszem i
zakłamaniem, mimo że silny był wyjątkowo. Dlatego czasem miałem odczucie, że
sam przyspiesza Ikara lot.
Wieczny Wędrowiec Boży dotknął
słońca i piekła. Kiedy śpiewał swe opowieści o życiu nie było obojętnych na tę
spowiedź wielkiego indywidualisty, ale
nawet, gdy roznosił mleko, bo śpiewać nie można było, pozostał sobą. W tym
człowieku nie było nuty zakłamania. Zjednał pod swym sztandarem bukowińskim
grono przyjaciół, którzy do dziś nie mogą się pogodzić z jego odejściem.
Wszyscy jednak pocieszamy się, że dzisiaj już może Wieczny
Wędrowiec Boży odnalazł gdzieś na bezkresnych
nieba przestrzeniach swój dom bukowy koniecznie pachnący i słoneczny, a
także swoją wymarzoną Bukowinę.
Adam
Ziemianin
Tak pięknie, dokładnie i z uczuciem przedstawił sylwetkę
Wojtka , jego przyjaciel i za to mu serdecznie dziękujemy.
Patrz następna strona
W tomiku „Niechaj zabrzmi Bukowina” zamieszczone są
następujące utwory Wojtka Belona:
- Sielanka
o domu
- Kołysanka
dla Joanny I
- Między
nami
- Kołysanka
dla Joanny II
- Erotyk
prosty
- Motyw
biblijny
- Zakochani
- Poranek
(pobudka dla Oli)
- ***
(Śpi obok)
- Pośle
dziewczynie
- ***
(Dom mój)
- Jasnej
- Kołysanka
- Lista
pro D.
- Wypaliło
się coś w nas
- Bukowina
I
- Sprzysiężeni
- Nuta
z Ponidzia
- Nie
dokończona jesienna fuga
- Październik
- Pejzaże
harasymowiczowskie
- Ponidzie
- Piosenka
o przyjaciołach wietrze i czasie słońcu itd.
- ***(Słowa
cichsze...)
- Nocna
piosenka o mieście
- Bar
na Stawach
- Tu
przy piwie
- Sad
- Historia
o moim Krakowie
- Nocna
piosenka o mieście – deszcz
- Chodzą
ulicami ludzie
- Majster
Bieda
- Ballada
o Cześku piekarzu
- List
o czekaniu
- Apologia
kobiety pracującej
- ***(Gdy
spotkacie...)
- Andrzejowi
Jędryczkowskiemu
- Piosenka
o zajączku
- Piosenka
wiosenna
- Pieśń
ślepca
- Piosenka
studencka
- Pieśń
łagodnych
- ***
(W Zagnańsku..)
- Zakończenie
- ***
(Bezdomni ci co chcą...)
- Liryczna
piosenka dla Wacka
- Jakże
blisko
- Piosenka
o poszukiwaniu
- Blues
o powrocie
- Kiedy
inni muszą...
- O
wierszach
- Bukowina
II
- Pieśń
wielkanocna o zaimkach (pisana w okresie Świąt Wielkiej Nocy)
- ***
(Tę księżniczkę...)
- Dama
kier i pikowy król
- Kolędziołka
Trzech Królów Beskidzkich: Kacpra z Sękowej, Melchiora z Wysowej
(prawosławnego) i Baltazara z Libuszy
- Przemijanie
(śpiew Dinków)
- Pieśń
Buszmenów o wietrze
- Zabierz
mnie na stację (przekład –Mick Jagger)
- Kiedy
(Co zrobiliście z tym deszczem ?, przekład – Malwina Raynolds)
Postanowiłem wszystkie te utwory
Wojtka Belona zamieścić w tym wydaniu, bowiem młodzi ludzie szukają Jego wierszy, a okazuje się ,że w buskich
bibliotekach nie ma żadnej książki, w której można by było znaleźć życiorys „Buskiego
Barda” i jego wiersze.
Pierwszą solistką zespołu „Wolna
Grupa Bukowina” była koleżanka Wojtka z lat szkolnych w buskim liceum - Grażyna Kulawik, którą nazywał
„Zajączkiem” i to jej poświęcił „Piosenkę o zajączku”.
Piosenka o zajączku
Mam mało czasu tak mało jak piachu
w dziecięcej garści nad rzeką
zwieram powieki zatrzymać obraz
co z moich wspomnień
wycieka
bledną kolory i płynie płynie
rzeka po szarej łące
i płynie płynie nierealniejąc
rzeką zielony zajączek
Biegnę wciąż biegną przed siebie w siebie
tęczę rozgarniam rękami
letnim upałem wytrzeć do sucha
spotniałą wilgotną pamięć
Bledną kolory i płynie płynie itd.
Rzeki jaszczurka w trawie się wije
słońce się chyli zrudziałe
wieczną zieloność zachować w oczach
tak wiele pragnę tak mało
Bledną wspomnienia i płynie rzeka
bez końca i bez początku
nasyć me oczy kolorem rosy
i drzwi mi otwórz zajączku
W 1971 roku Wojtek Belon zdał
maturę i pojechał do Szklarskiej Poręby na Giełdę Piosenki Turystycznej. Tam
zadebiutował i to od razu z sukcesem. Swoją piosenką „Ponidzie” wyśpiewał jedną
z głównych nagród.
Ponidzie
Miłkiem wyzłocony kraj
Wstęgą Nidy przekreślony
Na szlak wzywa wzywa
nas
Dźwiękiem wiślickiego dzwonu
W srebrnoświtych łąk morze
W mrocze średniowiecza
W pola gdzie słońce orze
Z rankiem po odwieczerz
W żar od złota odbity
W róźnokwietną pożogę
Wrócisz – wiedziony świtem
Wrócisz – wiedziony zmrokiem
Niebo przysłonięte trzcin
Tańcem wiatrem zarzeczonym
W niebie – kolegiaty klin
Dzieli świat na cztery strony
W srebrnoświtych łąk morze
itd.
Dyptam chwyta ptasi krzyk
Babie lato wiążąc w sieci
Snuje się po polach
dym
Nadnidziański sen o lecie
W srebrnoświtych łąk morze
itd.
Drugą piosenką w której Wojtek sławił ukochany region ,
gdzie spędził lata młodzieńcze była:
Nuta z Ponidzia
Polami polami po miedzach po miedzach
po błocku skisłym w mgłę i wiatr
nie za szybko kroki drobiąc
idzie wiosna
Rozłożyła wiosna spódnicę zieloną
przykryła błota bury błam
pachnie ziemia ciałem młodym
póki wiosna
Rozpuściła wiosna warkocze kwieciste
zabarwiła łąki niczym kram
będzie odpust pod Wiślicą
póki wiosna
Ponidzie wiosenne Ponidzie leniwe
prężysz się jak do słońca kot
rozciągnięte na tych polach
lichych lasach pstrych łozinach
skałkach słońcem rozognionych
Nidą w łąkach roztańczoną
Na Ponidziu wiosna trwa
Zapewne najbardziej znaną
piosenką Wojtka Belona stała się „Sielanka o domu”, w której zawarł swój
program życiowy, swoje marzenia , a refren tej piosenki stał się Jego dewizą,
która znalazła się na tablicy pamiątkowej w Buskim Domu Kultury i mottem imprez
artystycznych – Ogólnopolskich
Przeglądów Piosenki im. Wojtka Belona : „Szukam, szukania mi trzeba...”.
Sielanka o domu
A jeśli dom będę miał to będzie bukowy koniecznie
Pachnący i słoneczny wieczorem usiądę wiatr gra
A zegar na ścianie gwarzy
Dobrze się idzie panie zegarze
Tik tak tik tak tik tak
Świeca skwierczy i mruga przewrotnie
Więc puszczam oko do niej dobry humor dziś pani ma
Dobry humor
dziś pani ma
Szukam szukania mi trzeba
Domu gitarą i piórem
A góry nade mną jak
niebo
A niebo nade mną jak góry
Gdy głos usłyszę u drzwi czyjekolwiek wejdźcie poproszę
Jestem zbieraczem głosów a dom mój bardzo to lubi gdy
Śmiech ściany mu rozjaśnia
I gędźby lubi i pieśni
Wpadnijcie na parę chwil
Kiedy los was zawiedzie w te strony
Bo dom mój otworem stoi dla takich jak wy
dla takich jak
wy
Szukam szukania mi trzeba
itd.
Zaproszę dzień i noc zaproszę cztery wiatry
Dla wszystkich drzwi otwarte ktoś poda pierwszy ton
Zagramy na góry koncert
Buków porą pachnącą
A zmęczonym
wędrownikom
Odpocząć pozwolą muzyką bo taki będzie mój dom
bo taki
będzie mój dom
bo taki
będzie mój dom
Szukam szukania mi trzeba itd.
Swoją żonę, Joannę, Wojtek poznał
w 1973 roku w Świnoujściu. On przyjechał na festiwal studencki FAMA, ona na
wczasy. Później wyjeżdżali razem na koncerty, w góry. On się troszkę zalecał,
ona „nie bardzo chciała być jego narzeczoną „. Adorował ją jednak z takim
wdziękiem, że nie mogła się długo opierać. Kiedy była chora, opiekował się nią,
trzymał za rękę. Raz przyszedł z gitarą. Dał jej pomarańczę i oświadczył, że ma
prezent – piosenkę. Poczuła się niemal uleczona. Ta piosenka, to była
„Kołysanka dla Joanny”.
Kołysanka dla Joanny I
Zanim mi sen na oczy spłynie
Moje myśli szybują przez lufcik
Żeby cię ujrzeć w ową chwilę
Gdy włosy czeszesz przed lustrem
A kiedy zaśniesz w ciepłej pościeli
Zmęczona długim przelotem
Jak ptaki w skrzydła
głowy wtulają
Patrząc na sen twój spokojny
Niech ci się przyśnią pory roku
Niech grają we śnie twoim i tańczą
Jesień prężąca liście do lotu
Lato w upale słonecznym
A jeśli zima to w śniegu cała
Wiosna w miłków wiosennych łąkach
Śpij moje myśli nad tobą czuwają
Na parapecie za oknem
Między nami
Między nami dalekie morza
grające w muszlach
wypisane na korze
wiersze i gusła
Miedzy nami ciepła bliskość nocy
rozciągnięta na odległość dłoni
jestem w tobie – broczysz
oddechem szeptem skonał płomień
Między nami korytarz myśli łączący
sny kolorowe
Spójrz oto wita nas słońce
Spójrz oto wita nas słońce
Spójrz oto wita nas słońce
Wejdźmy w dzień nowy
Po ślubie, Wojtek napisał drugą „Kołysankę dla Joanny”.
Kołysanka dla Joanny II
Gdy śpisz obca lampy światłu
w półmroku rozgrzanej pościeli
moje pióro twoje rysy kreśli
słowami tworzonymi pomału
jakże nazwać nad którą się czuwa
ciepła garść w oprawie uśmiechu
każde słowo innych słów jest echem
a z nowymi idzie jak po grudzie
gdy drzwi zostawiasz otwarte
dla szorstkich zapachów drogi
pomna nocy leżących odłogiem
i wciąż pytań bezsennych czy warto
jakże nazwać nad którą się czuwa
ciepła garść w oprawie uśmiechu
każde słowo innych słów jest echem
a z nowymi idzie jak po grudzie
.....................................................
gdy myśl z pociągu w pół drogi
w dom zawita o
stacji tysiąc
daj jej chwilę przy tobie odpocząć
bo ta myśl ciągle myśli o tobie
Erotyk prosty
Daj ciepło twoje daj kształt twarzy
A włosy moje do ust przytul
Pieśń jaką znasz najstarszą zanuć
Nie słowem lecz dłońmi pytaj
Weź oczy daję w nich pragnienie
Mych ramion weź przystań cichą
Weź potu zapach a z rąk drżenie
Jak z talii kart mnie wyczytaj
Wejdź we mnie falą wpłyń
wpłyń we mnie
Pod serce dojdź aż do krzyku
Krwi potem spokój wróć znużeniem
Półsennie niech płynie w żyłach
I dłonie nasze spleć w sytości
Posłuchaj jak cisza rośnie
Wiesz sporo czasu do jasności
Czekajmy niech wpierw noc zaśnie
Motyw biblijny
O NAJMILEJSZA MOJA
UMIŁOWANA MOJA
O ARKO ZAPOMNIENIA
NA MORZU MYCH SNÓW NIESPOKOJNYCH
STERNIKIEM CI
BĘDĘ CHOĆ
WICHRY PRZECIWKO NAM
I WIELKIE WOKÓŁ FALOWANIE
WIĘC TRWAJ ZE MNĄ PRZYNAJMNIEJ
NA RAZIE
Zakochani
W śniegu słońcem połączeni
plotąc tkliwości przędzę
ponad czasem żyją
sami w wirze zdarzeń
krok za krokiem
krok za krokiem
idąc krokiem sarnim
zakochani
Deszczu kroplę ci utoczę
w świecidełko
przejrzyste
rozniebieszczę morze
rozszeleszczę liście
coraz bliżej
coraz bliżej
wspólne oddychanie
zakochani
Dam ci na dłoni ciepła garstkę
oczu palcami dotknę
chcesz powróżę z kart ci
cisze zwielokrotnię
lat już tyle
lat już tyle
połączeni snami
zakochani
Na kobiercu resztek zimy
ręce związane chmurą
Biblią Połoniny
błogosławią góry
dokąd idą
dokąd idą
życia stromą granią
zakochani
Poranek
(pobudka dla Oli)
już poranek przeciągnął się zgrabnie
i grzbiet słońca wyprężył jak kot
ptaki chórem śpiewają gra radio
a ty ciągle wędrujesz przez noc
jesień pachnie zza okna jabłkami
sad otrząsa się z nocnej mgły
mleko dawno już czeka pod drzwiami
wszyscy wstali i śpisz tylko ty
dzwonek zabrzmiał w szkole naprzeciw
i targowy zaludnił się plac
wszystkim nagle zaczęło się śpieszyć
otwórz oczy córeczko czas wstać
* * *
Śpi obok mała istotka
a oddech jej ważniejszy dla mnie jest
niż południowy wiatr niespodziany
niż księżyc
niż słodycz tego świata
w pieśniach opiewana
Czuwanie moje
strażniczą wieżą
nad
niezmierzoną
przestrzenią
jej snu
Obszedłem już wszystkie góry
widziałem zdjęcia chłopaków z Lhotse
na ścianie mam K – 2
lecz chylę się nad Olgą
i wiem że moją bazą
jest miejsce to małe
Śpij mała syta istotko
bo oddech twój ważniejszy dla mnie jest
niż kurz przebytych dróg
niż plik wygranych zdarzeń
a słowa znaczą wtedy
gdy jesteś w nich ty
Śpi obok mała istotka
której oddech ważniejszy jest
niż południowy wiatr
czuwanie moje
strażniczą wieżą
nad niezmierzoną
przestrzenią jej snu
Obszedłem już wszystkie góry
widziałem zdjęcia chłopaków z Lhotse
Poślę dziewczynie
Poślę dziewczynie torbę pomarańcz
Niechaj ich wielkie kuliste głowy
W jej drobnych dłoniach radośnie tańczą
Taniec ogniście pomarańczowy
Taniec ogniście pomarańczowy
Poślę dziewczynie kwiaty niedrogie
Co zapach ziemi płatkami kryją
Rosnące cicho na kopcach mogił
Takie nie swoje – jak ja niczyje
Takie nie swoje – jak ja niczyje
Poślę dziewczynie na liściach buka
Promienie słońca i wiatru zapach
Choć długo będę po górach szukał
Naniosę wszystko na liście mapy
Naniosę wszystko na liście mapy
Poślę dziewczynie ślad kół szeroki
Co się nie kończy i nie zaczyna
Odbity w kurzu spękanej drogi
Po której schodzi z gór biała zima
Po której schodzi z gór biała
zima
Poślę dziewczynie miłość do szlaków
Do gór połonin bacowych gadek
Poślę jej czerwień ze wszystkich maków
A później chyba już sam przyjadę
* * *
Dom mój gdy wracam po północy
Śpi zegar tylko czas snu oblicza
Pst w kącie błyszczą oczy kota
Dość wrażeń jak na dziś czas
odpocząć
Jeszcze mi
brzmi uliczny gwar
Jeszcze w
oczach mam neonów blask
Ale nadszedł
czas by kłaść się spać
Noc nadaje rzeczom nowe kształty
Mam przed sobą inny świat w
splocie cieni
Za oknami kroki już ostatnie
Mrok niby czarny płaszcz kryje
ziemię
Jeszcze mi
brzmi itd.
Śpij mówi cicho skrzyp podłogi
Śpij rano słońce ci sen odbierze
Dzień już niedługo – już przed
progiem
Znów trzeba będzie wstać jutro
przeżyć
Jeszcze mi
brzmi itd.
Jasnej
Najpiękniejsza jesteś kiedy Twoje
oczy
rozgwieżdżają
noc we mnie
Najpiękniejsza jesteś kiedy Twoje
włosy
rozjaśniają
myśli me ciemne
Najpiękniejsza jesteś kiedy
oddychaniem
rozświetlasz
powietrze
moje myśli wiatr rozwiewa a Ty
jesteś w wietrze
oddechem i światłem w powietrzu
Najpiękniejsza jesteś kiedy Twoje
piersi
ogrzewają moje
ręce
Najpiękniejsza jesteś kiedy ciała
nasze
wspólnym potem
pachną
Najpiękniejsza jesteś boś dla mnie
powietrzna i Jasna...
Kołysanka
Uśnij mi, dziecino
Uśnijże mi, uśnij
Matkę masz lisicę
Ojca masz borsuka
Uśnij mi, dziecino
Bo dziad się tu wkradnie
Porwie cię całego
Skórki nie zostawi
Uśnij mi, dziecino
Bo kojot się wkradnie
Porwie cię całego
I pożre na górze
Uśnij mi, dziecino
Jesteśmy u siebie
Matkę masz lisicę
Ojca masz borsuka
Uśnij mi, dziecino
Bo jak przyjdzie zmora
Życie ci zabierze
Mnie zabierze serce
Listka pro D.
Zabieram się do pisania
„listki pro Tebe moja draha...”
i słowa krągłe jak całowanie
jak łzy spłynęły pióra śladem
tęsknię do złocistego piachu
włosów Twych łąką pachnących
i sadem
Brakuje mi uśmiechu Twego
Twych oczu, piersi, uścisku dłoni,
zabrakło mi drugiego brzegu
na którym stałaś szare, drobne drzewo
już ręka myśli nie może dogonić,
już myśli fala zieleni zalewa
...Už moja mila ne budu pesni
pro Tebe skladal slečinko
heska...”
wczoraj być może było za wcześnie
dzisiaj – zbyt późno – zieleń
dokoła
rozlewa banior rzęsa niebieska
Przed marzeniami pochylam czoło
Wypaliło się coś w nas
Wypaliło się coś w nas zgasło
Ani z twojej ani mojej winy
Ot klamka zapadła a zresztą z czym wracać
Skończyły się kartki na miłość
Zapatrzyliśmy się w telewizor
Rozmawiamy językiem gazety
Kinkiety ze słońca w dni szare bez
końca
A ciepło z kaloryfera
Wiatry ganiają przyjaciół po
świecie
Zresztą gdyby tu byli na
miejscu...
Przybyło kłopotów dzieci i gratów
Skurczyła nam się dawna przestrzeń
Znamy już każde swe kłamstwo
Każdy grymas każde brwi
zmarszczenie
Mijamy się dwoje w tych kilku
pokojach
Nie mając nic do powiedzenia
Ale czasem gdy noc niebo zetnie
Bure niebo lepka noc miejska
I ty zadrżysz oto przykrywam cię
kocem
I bliska znów staje się przeszłość
Wypaliło się coś w nas zgasło
Lecz wysiłku trzeba niewiele
Spróbujmy rozgarnąć ten popiół –
nie darmo
Może tli się płomyk w popiele
Bukowina I
W Bukowinie góry w niebie
postrzępionym
W Bukowinie rosną skrzydła świętym
bukom
Minął dzień wiatrem z hal
rozdzwoniony
I nie mogę znaleźć Bukowiny
I nie mogę znaleźć
Chociaż gwiazdy mnie prowadzą
ciągle szukam
W Bukowinie zarośnięte echem lasy
W Bukowinie liść zieleni się i
złoci
Śpiewa czasem banior ciemnym basem
I nie mogę znaleźć Bukowiny
I nie mogę znaleźć
Choć już szukam godzin krocie i
dni krocie
W Bukowinie deszczem z chmur opada
Okrzyk ptasi zawieszony w niebie
Nocka gwiezdną gadkę górom gada
I nie mogę znaleźć Bukowiny
I nie mogę znaleźć
Choć mnie woła Bukowina wciąż do
siebie
Sprzysiężeni
Sprzysiężeni budząc się świtem
Przykrywają palcami oczy
By zatrzymać chociaż przez chwilę
Nić wysnutą z osnowy nocy
Nić co nieba barwą się mieniąc
Diretissimę w ścianie kreśli
Potem dnia zakładając brzemię
I ruszają w drogę ku szczęściu
Mija dzień koło się toczy
Marzeniami kładą się cienie
I odradza się każdej nocy
I odradza się każdej nocy
Sprzysiężenie górskiego kamienia
Sprzysiężeni – przyjazne dłonie
Plotą węzeł nad ogniem watry
I wpatrzeni w gasnący płomień
Nucą pieśni pachnące wiatrem
Nie rozplotą ni burze ni waśnie
Patrz następna
Wojtek we wspomnieniach znajomych i kolegów
Ze wspomnień Antoniego Krali
Wychowawcą klasy VIII Szkoły Ćwiczeń przy LP i SN w Busku
Zdroju w roku szkolnym 1966/67 był matematyk, mgr Antoni Krala, który tak
wspomina swego ucznia – Wojtka Belona.
Wojtek był
indywidualnością klasy VIII , on zawsze pierwszy „rzucał” się w oczy.
Interesował się muzyką młodzieżową, uczył się grać na gitarze, a swe
umiejętności często prezentował na lekcjach, na tzw. godzinach wychowawczych.
Na tych lekcjach były dyskusje dotyczące zespołów muzycznych, takich jak:
„Czerwone Gitary”, „Czerwono – Czarni”, „Niebiesko – Czarni” oraz „BEATLES”.
Wojtek zbierał zdjęcia tych zespołów i
prezentował je na godzinach wychowawczych.
Drugim jego hobby był udział w biwakach i wycieczkach po najbliższej okolicy. W
czasie ognisk na biwakach , Wojtek kierował śpiewem grupy i akompaniował grą na
gitarze. Antoni Krala był opiekunem
grupy rajdowej (klasy do której uczęszczał Wojtek). Był to 3- dniowy Rajd po
Ziemi Wiślan, organizowany corocznie przez ZO PTTK, w miesiącu maju. Na
zakończenie rajdu było w Wiślicy wspólne ognisko wszystkich grup rajdowych i
już wówczas , przy ognisku Wojtek z gitarą w ręku śpiewał piosenki turystyczne
o regionie. Jak się okazało, były to początki jego późniejszej działalności poetycko
– pieśniarskiej.
Patrz następna strona
Szkolna zabawa
W roku 1969, Wojtek Belon był uczniem Liceum
Ogólnokształcącego w Busku Zdroju. Jako siedemnastolatek, wesoły i przystojny
młodzieniec, lubił szkolne zabawy taneczne, które były organizowane w sali
gimnastycznej.
Pewnego razu, w czasie takiej
zabawy, Wojtek zauważył w tłumie dziewcząt, jakąś „nową twarz”. Podszedł do
nieznajomej dziewczyny i poprosił ją do tańca, a że nie należał do nieśmiałych,
rozpoczął konwersację.
Ty zapewne nie chodzisz do naszej
„budy”, bo jakoś nigdy cię nie widziałem, pewnie jesteś z „chemika”? (tak
nazywano istniejące wówczas w Busku Zdroju Technikum Chemiczne).
Tak – odpowiedziała nieznajoma.
To zapewne znasz moją siostrę? –
zapytał.
A jak się nazywa twoja siostra? –
Masia Belon – odpowiedział.
Znam ją, uczę ją matematyki.
Nie opowiadaj głupstw, powiedział
Wojtek. Masia jest dobrą uczennicą i na żadne korepetycje nie musi chodzić.
Nieznajoma nie spierała się z
Wojtkiem, a że orkiestra przestała grać, podziękował za taniec i udał się do
kolegów.
Wypowiedź nieznajomej zaczęła go
jednak dręczyć. Podszedł do chłopców z „chemika” i zapytał ich: kim jest ta „Mała”, z którą tańczyłem ?
To jest nasza profesorka od
matematyki, odpowiedzieli koledzy, a
nazywa się Krystyna O. No tom narobił Masi bigosu -
skonstatował Wojtek. Za kilka minut, kiedy orkiestra zaczęła grać tango, Wojtek
podszedł do pani profesorki, ukłonił się szarmancko i zapytał: „Czy mogę panią
profesor prosić do tańca”. Na rozpoczęcie pocałował tancerkę w rękę, co nie
było w jego zwyczaju. W czasie tańca, zaś zaczął mocno przepraszać.
Bardzo panią profesor
przepraszam, za nietaktowne zachowanie i przyrzekam, że to już się nigdy nie
powtórzy. Nie miałem pojęcia, że profesorka może stać razem z dziewczynami.
Profesorka przerwała Wojtkowi
długie wywody, słowami:
Po pierwsze nie widziałam w twoim
zachowaniu żadnego nietaktu, a w ogóle chciałam cię zapytać, dlaczego zwracasz
się do mnie teraz „per pani”, co mam ci też mówić na „pan”?
I tak oto Wojtek, został na „ty”
z profesorką swojej siostry.
Krystyna O., opowiadała mi o tej zabawie w „ogólniaku”,
a było to podczas występów Wojtka, na
biwaku harcerskim, kończącym „Rajd po Ziemi Wiślan”, w Wiślicy w czerwcu 1970
roku.
Bogdan Ptak - serdeczny
przyjaciel Wojtka od lat szkolnych w liceum
Bogdan Ptak artysta malarz, spotkał się po raz pierwszy z
Wojtkiem Belonem na egzaminie wstępnym do Liceum Ogólnokształcącego w Busku
Zdroju. Od tego momentu zawiązała się między nimi przyjaźń. Nic dziwnego, obaj
mieli tzw. „zacięcie” artystyczne, interesowała ich plastyka, muzyka, poezja
oraz byli pasjonatami turystyki. Uczestniczyli we wszystkich rajdach po Górach
Świętokrzyskich, zdobywali punkty na Górską Odznakę Turystyczną (GOT) oraz
uprawiali turystykę pieszą po Ponidziu i zdobywali punkty na OTP.
Podczas ferii i wakacji razem odwiedzali rodzinę Wojtka w
Kwidzynie, lub rodzinę Bogdana w Bieszczadach. Jako uczniowie LO brali udział w
różnych konkursach organizowanych w szkole lub w Domu Kultury.
Podczas Konkursu Pieśni Zaangażowanych, którego
organizatorami byli: Radio Kielce i
Buski Dom Kultury, Wojtek wystąpił w spodniach z cętkami lamparta i w koszuli w
kolorowe kwiaty. Jury konkursu
zastanawiało się czy dopuścić go do udziału w „tak nieprzyzwoitym
stroju”. Wojtek , w ten sposób chciał zaprotestować przeciwko obowiązującym
normom ujednolicania wszystkich ludzi, „zaszufladkowania ich” do jakichś z góry
ustalonych „klas ”. Wojtkowi nie podobało się wiele zwyczajów wówczas obowiązujących, jak np. propagowanie pseudo
folkloru, bezmyślne naśladownictwo tzw. „radzieckich wzorców życia”.
W buskim liceum założył Klub „Dla odmiany”, organizowano tam
happeningi, kabarety, teksty pisał
Wojtek Belon, a melodie Bogdan Ptak, który także uczył Wojtka gry na gitarze.
Działalność ta była możliwa dzięki dyrektorowi liceum Bogdanowi Orłowskiemu,
który także pragnął stosować nowe metody wychowawcze, różniące się od rygoru
jaki stosował jego poprzednik .
Klub „Dla odmiany”
zajmował się także prowadzeniem
dyskusji na temat literatury, poezji, muzyki, szczególnie interesowali się
muzyką Lutosławskiego i piosenkami Bułata Okudżawy, dyskutowano o nowych
filmach, recytowano wiersze Jerzego Harasymowicza – którego Wojtek uważał za
Mistrza.
Praca Klubu to była
działalność „ponad przeciętność”, a to
wszystko dzięki Wojtkowi, który był nowatorem, cechowała go uczciwość i partnerskie oddziaływanie na swych kolegów.
Zakochany w pięknie Ponidzia, zaczął propagować ten region
swymi wierszami i piosenkami, wykorzystują do ich popularyzacji folklor –
muzykę ludową, ale robił to wszystko dokładnie, z wyczuciem i jak się okazuje z
dużą dozą wiedzy o kulturze i tradycjach ludowych.
Wojtek swe wiersze dedykował swym koleżankom i przyjaciołom,
np. wiersz: „Poślę dziewczynie” , dedykował siostrze Bogdana Ptaka – Ewie Ptak.
Po ukończeniu liceum Bogdan Ptak bardzo często spotykał się
z Wojtkiem – w Busku Zdroju, w Krakowie i w innych miejscowościach.